piątek, 27 grudnia 2013

Metallum - recenzja

Mikołajek (a raczej Pani Mikołajkowa) przyniosła mi pod choinkę Metallum - taktyczną grę planszową dla dwóch osób. Grałem więc się wypowiem :)

 Gra jest wynikiem pracy dwójki naszych rodaków, którzy tym tytułem wygrali sobie podium (pierwsze miejsce) w konkursie na grę SF organizowanym przez Galaktę. Niedługo później zadebiutowali grą na targach gier Essen aż w końcu gra trafiła na europejski rynek. Już na pierwszy rzut oka przykuwa uwagę ładną grafią okładki, ale to dopiero przedsmak tego, co czeka na nas w środku.


 Fabuła gry jest szczątkowa, lecz przedstawia nam ciekawy świat, gdzie podróże międzygwiezdne okazały się możliwe. Nie jest to jednak kolejny, banalny SF. W tym świecie organizmy żywe nie są w stanie przeżyć podróżny nadświetlnej. W tym celu cała eksploracja kosmosu odbywa się za pomocą bezzałogowych, zaprogramowanych maszyn. Naturalnie całe przedsięwzięcie jest niezwykle kosztowne, toteż zaledwie kilka megakorporacji ziemskich jest w stanie pozwolić sobie na podbój kosmosu. Dosyć szybko odkryta zostaje substancja, która zapobiega degeneracji żywych organizmów, pozwalając na bezpieczne podróże przez galaktykę - jest to tytułowe Metallum. Gracze wcielają się w rolę progamistów/pilotów statków wydobywczych korporacji.

 
 Od strony mechanicznej gra polega na wysyłaniu robotów wydobywczych na planety za pomocą tworzonych co turę programów. Owe składają się z czegoś w rodzaju puzzli, które po pomyślnym złożeniu w całość mogą zostać wykonane. Podprogramy/puzzle posiadają takie funkcje jak ruch, wysłanie Robota Wydobywczego na planetę, zakup modułów czy wyszukiwanie złóż. Planety, które będziemy zdobywać są w pewnym stopniu losowe z każdą rozgrywką (zostaje parę nie używanych) a każda z nich dodatkowo posiada specjalne funkcje, jak na przykład możliwość hakowania RW wroga, wysyłania własnych na inne planety czy teleportacji Statku Fabryki na dowolną inną, odkrytą planetę.

    Losowości w grze jest niewiele. Zaliczyć do niej możemy rozstawienie planet i kolejność udostępniania modułów przez rynek. Nie mamy rzutów kośćmi. Poza pierwszymi turami jesteśmy praktycznie w całości zdani na nasze umiejętności planowania i przewidywania ruchów przeciwnika. Zwłaszcza to drugie ma spore znaczenie. W mojej pierwszej grze z powodu błędu na starcie przez całą grę zostawałem w tyle o 20-40 punktów, co jest sporą liczbą. Jednakże w ostatniej turze ostatniej tercji, gdy już zasady gry były dla nas w pełni zrozumiałe, udało mi się przebić punktację w drugą stronę, grubo zdobywając ponad 120 punktów (i to bez pomocy nagle pojawiających się na rynku broni masowego rażenia), pozostawiając przeciwnika z marnymi 92.


Grę polecam przede wszystkim osobom lubiącym rywalizację oraz gry taktyczne, gdzie losowość praktycznie nie istnieje. Rozgrywka jest szybka, bardzo napięta i emocjonująca do samego końca. Grafiki piękne, klimat trzyma poziom. Czegóż więcej chcieć?

czwartek, 19 grudnia 2013

Przepis na... sen!

A dokładniej jego zapamiętanie.

Pierwszym krokiem na drodze każdego oneironauty jest zapamiętywanie snów. Umiejętność przydatna także dla zwykłych ludzi, bo czy nie ma nic zabawniejszego niż opowiadanie o swoich najdziwniejszych snach. W tym poście podam moje sprawdzone metody na zwiększenie umiejętności zapamiętywania snów.
Każdy człowiek śni, większości snów jednak nie zapamiętujemy. Nasz mózg w trakcie snu korzysta z obszarów, których często nie używamy za dnia. Co w nich zostanie zapisane, zapomnimy po przebudzeniu. Możliwe, że umysł nie chce zaprzątać naszych myśli wydarzeniami, które nie mają miejsca. Możemy jednak wyćwiczyć w sobie zdolność do uzyskiwania dostępu do tych zabronionych rejonów pamięci.
Ilu z was pamiętało sen rankiem, a później odchodził w niepamięć? Ilu z was po przebudzeniu było pewnym, że sen był prawdą? Ilu z was zawiodło się na czymś, co było wspaniałym snem a rano okazało się fikcją? Zapewne wielu. W trakcie przebudzenia, zwłaszcza nagłego, nasz umysł wędruje częściowo w stanie relaksu po całym obszarze pamięci, zwłaszcza tej wykorzystanej właśnie we śnie. Jeśli uda nam się zapamiętać kilka szczegółów w tym momencie, wtedy otwieramy sobie na stałe furtkę do tego zapisu pamięci. Podstawową rzeczą, która jest koniecznością dla osób marzących o świadomym śnieniu, jest prowadzenie dziennika snów. W czasach obecnych może to być zarówno zeszyt jak i aplikacja na smartfonie bądź zwykły dyktafon. Najważniejsze jest zapisania wielu szczegółów póki jeszcze je pamiętamy.

A co jeśli nie pamiętamy nic, co moglibyśmy zapisać? Wydaje się nam, że nie mamy snów? I na to jest rada.
Testowałem na sobie wpływ różnych czynników na sny, ich ilość, jakość i zapamiętywanie. Przedstawię krótko najważniejsze z nich.
  • Jedzenie przed snem - Między bajki należy włożyć informacje, jakoby jedzenie przed snem sprowadzi na nas koszmary. Jest to jedynie wtedy prawdą, kiedy na to pozwolimy. U siebie zauważyłem, iż spożywając tłuste rzeczy jak ser żółty czy kawał boczku opiekanego, mam bardzo wyraźne i złożone sny które pamiętam nawet długo po przebudzeniu. Skąd więc mit o koszmarach? Otóż wierząc w niego, nie robimy nic innego jak podlegamy autosugestii. Programujemy nasz sen za pomocą utartego w naszej pamięci stwierdzenia "jadłem, będę miał koszmary" w pełni podświadomie! Należy wyzbyć się tego nawyku wiedząc, że dobra kolacja tuż przed snem (treściwa, nie obszerna) poprawi jakość snu.
  • Alkohol - Bardzo negatywnie wpływa na mnie wypicie choćby małego piwka nawet kilka godzin przed snem. O dziwo domowy grzaniec czy miód pitny już nie wpływa na mnie tak źle
  • Kofeina - W dużej ilości naturalnie wpływa negatywnie na jakość snu czy wręcz umiejętność zaśnięcia. W pewnych dawkach rzekomo poprawia zdolność śnienia świadomego, lecz pomimo kilku prób nie doświadczyłem jeszcze zbawiennego jej efektu. Możliwe, że uzyskałem jednak ten stan pijąc Yerbę (o tym poniżej).
  • Yerba Mate - pita regularnie, za dnia i nie wieczorem, zauważalnie zwiększa u mnie zdolność zapamiętywania snów. Po ostatnich niemal 2 tygodniach picia jej rankiem w pracy w dni robocze, teraz od kilku dni zapamiętuję po 2-3 sny dziennie.
  • Pobudka po 3-4 godzinach snu - W tym czasie mijamy pierwszą fazę głębokich snów. Budząc się wtedy zapamiętamy je bez problemu, co rankiem nie byłoby już możliwe. Ponadto pobudka w nocy (u mnie 1:30 w dni robocze) zwiększa znacząco jakość snów w pozostałej części nocy. Tutaj jednak warto przeprowadzić wcześniej testy za pomocą jakiejś aplikacji, w których momentach od zaśnięcia wchodzimy w pierwszą fazę REM. Bardzo polecam Lucid Dreaming App (wymaga kalibracji i obeznania w temacie, służę pomocą) bądź Sleep As Android (komercyjna, z opcją nagrywania dźwięków automatycznie, idealnie do zapamiętywania snów)
  • Autosugestia - wspomniana wcześniej wyjątkowo sprawdza się u niektórych ludzi. Stwierdzenie przed snem czegoś w stylu "będę pamiętał moje sny po przebudzeniu" bądź nawet "będę śnił o czymśtam" na prawdę działa. Do tego stopnia, że mistrzowie autosugestii moją zaprogramować pobudkę co do minuty bez zegarka, stwierdzając tylko przed snem że chcą wstać np o 5:07.
  • Czekolada - Mniejszy wpływ niż solidne jedzenie.
  • Wysiłek fizyczny przed snem - połączony z pobudką w środku nocy sprawdza się znakomicie. Szybko zasypiamy ponownie, sny są złożone, długie i kolorowe.
Enjoy :)

środa, 18 grudnia 2013

Naleśnik "Biały Kokokdałek"

Nazwa bez sensu, nie?
Ten przepis to sposób podania naleśników na słodko. Najlepsze do tego będą w miarę puszyste, a nie cienkie jak papier, gdyż Kokokdałek jest sycący, a nie chcemy się najeść dodatkami tylko całokształtem.

Składniki (dodatki):
  • Biała czekolada Milka
  • Wiórki kokosowe
  • Płatki migdałów
  • Adwokat

Na gotowy naleśnik nakładamy pokrojoną białą czekoladę i kokos. Z moich obliczeń wynika, że idealna ilość czekolady na jedną porcję to będą 2 paski. Dbający o linię lub amerykanie mogą dać kolejno jeden bądź 3+. Naleśnik zawijamy i posypujemy płatkami migdałów. Opcjonalnie możemy poskładać trójkącik, jest to bardziej 'elegancka' wersja podania. Następnie naszego przyszłego kokodałka musimy podgrzać do rozpuszczenia czekolady. Jeśli korzystamy z dobrodziejstw mikrofali, wystarczy 30 sekund na pełnej mocy. Tak przygotowanego naleśnika od razu podajemy polewając adwokatem. Do dekoracji można użyć bitej śmietany.

Porady:
Dowolny składnik możemy zastąpić innym, wedle uznania. W ten sposób możemy zrobić np wersję z czekolady ciemnej bądź z polewą zamiast adwokatu dla najmłodszych. Można też zrobić wersję kilkuwarstwową bądź umieścić migdały wewnątrz. Przyszła mi na myśl również wersja wielopoziomowa w postaci tortu do krojenia. Z pewnością wypróbuję ją niebawem.


Deser ten (danie?) należy do słodkich i sycących, więc idealnie nadaje się na zimę :3 Enjoy!

Senne dziwy dni ostatnich

Sen dzisiejszy był dziwny choć emocjonujący. Włamałem się z lubą mą do sklepu hobbystycznego. Włamu dokonaliśmy przez oszklone drzwi za pomocą dziwnego urządzenia, które przyklejone do szyby uderzało w nie młotkiem. Dostaliśmy się do środka i oglądaliśmy tamtejsze towary. W zasadzie nie chcieliśmy niczego sobie przywłaszczyć, wiedząc że i tak musimy nabyć to drogą legalną aby nie wzbudzić podejrzeń. Wydostałem się na zewnątrz niedługo przed tym jak z powodu włamania do jakiegoś sklepu obok zjawił się tuzin oddziałów policji. Jako, że nie przyjechali tu do nas, udało się nam wtopić w tłum i udawać zwykłych obywateli. Po tej akcji do sklepu włamał się ponownie Arnie z 13 posterunku i schował się w pudle. Przeszedłem za nim, lecz zauważyłem że na miejscu już jest obsługa w osobie szefa sklepu i dwóch sprzedawców. O ile mi się udało wymknąć to Arnie nie miał tyle szczęścia. Spostrzegawczy szef stwierdził, że on nie mógł wejść tak szybko i sprawdzi nagrania z monitoringu. To mnie nieźle przeraziło, jako że sklep został oficjalnie otwarty, zacząłem się kręcić tam do momentu sprawdzenia nagrań, gdyż myślałem że blefuje i kamera jest nieczynna. Jak się okazało dużo później - miałem rację. Potem kupiłem kilka rzeczy i jeszcze dostałem zniżkę.

Wcześniej
Pojechałem na łyżwy ze znajomymi i mą lubą. Jak się okazało, skończyło się miejsce gdyż kumpel (którego nie widziałem lata) zajął jakimś cudem nasze miejsca. Kręciłem się po okolicy aż nas zawołał trener mówiąc, że koleś przegrał, poryczał się i zrezygnował. Weszliśmy na jego miejsce i jak się okazało to nie były łyżwy tylko łyżworolki. Koniec.

Jeszcze wcześniej
Po wycieczce ze znajomymi... a tego lepiej nie będę zapisywał.

czwartek, 13 czerwca 2013

Kolejne senne dziwadła

Chciałem szybko się dostać do Zakopanego. Czekała tam na mnie znajoma, której nie widziałem od lat. Sprawdziłem rozkład pociągów w sieci, po czym poszedłem na miasto. Dotarłem na peron przed czasem. Wszedłem do, zbudowanego z czerwonej cegły, bunkra. Schody w dół prowadziły do piwnicy i "peronu" gdzie ludzie oczekiwali na pociągi. Z tyłu tej piwnicznej dziury znajdowała się otwarta hala masarni, gdzie zwisały z sufitu różnorakie kawałki mięsa. Higiena tego miejsca pozostawiała wiele do życzenia. Co więcej, to miejsce pełniło rolę wędzarni. Kawałki uwędzonego mięsa wciąż wisiały na skraju peronu, gdzie ludzie wsiadali do wagonów.
Czekałem na pociąg a on nie przybywał. Akurat rozładowała mi się bateria w smartphonie więc nie mogłem sprawdzić aktualnego stanu pociągów w sieci. Na tablicy z odjazdami natomiast nie było żadnej relacji do Zakopanego w najbliższym czasie. Postanowiłem łapać stopa. Zatrzymałem dwa tiry, lecz jeden kierowca nie jechał w tamtym kierunku a drugi z uwagi na zmęczenie i warunki pogodowe (wszystko zasypane w śniegu) postanowił odpocząć i przeczekać do dnia następnego.
Zrezygnowany jeszcze chwilę poczekałem na dworcu, po czym jakoś się dodzwoniłem do znajomej mówiąc, że nie dam rady przyjechać. Później wędrowałem po mieście i odwiedzałem różne restauracje.

Dzień dziecka. Postanowiliśmy z rodzicami pojechać do jakiejś szkoły w mojej miejscowości, gdzie miał odbyć się jakiś festyn. Droga długa a i miejsce docelowe mało znane. Na samo miejsce postanowiliśmy pojechać taksówką. Niestety taksówkarz leciał na kasę, i wiózł nas na miejsce okrężną drogą, pomimo naszych instrukcji dojazdu. W pewnym momencie część z nas wysiadła i szliśmy dalej na piechotę. Spotkaliśmy się na miejscu. O dziwo zostaliśmy odprawieni - poinformowano nas, że festyn jest wyłącznie dla dzieci. Zirytowani przez długą drogę postanowiliśmy wrócić. Przed wyjazdem jeszcze pracownicy szkoły zapytali mnie, czy nie zrobię im pokazu lub jakiś warsztatów dla dzieciaków. Odparłem, że dziś wszelkie pokazy dostępne są tylko dla dorosłych, po czym poszedłem w swoją drogę ;)

Spałem sobie w siedzibie klubu mangowego. Co tam robiłem - nie pamiętam. Po pewnym czasie jednak zjawił się znajomy, z którym miałem spisać umowę i miał mi wypłacić kasę. Zabrał mnie do siedziby jego fundacji. Po drodze zauważyłem, że zgubiłem portfel i pomyliłem kurtki wychodząc z klubu, więc nie mogłem się doczekać powrotu.
Na miejscu w fundacji spotkałem kilka osób, w tym jedną której nie zamierzałem spotkać. Siedliśmy sobie w kuchni i spokojnie dokonaliśmy formalności. Gdy wracałem w ostatniej chwili zauważyłem dwójkę dziewczyn z klubu które go właśnie zamykały (o dziwo żadnej nie znam w świecie realnym, jakieś losowe postacie mi się wygenerowały). Poinformowałem je o mojej zgubie w tym miejscu i postanowiły mnie wpuścić. Z jakiś powodów włączyłem sobie aplikację z Rozszerzoną Rzeczywistością na smartfonie, która pokazywała więcej niż bym chciał... Generalnie nie wiedziałem co to za appka. Pokazywała, że na ziemi na środku klubu jest plama krwi. Trochę nas to zaniepokoiło, gdyż nie wiedzieliśmy czy to zdjęcia archiwalne z tego miejsca czy jakiś fake. Po chili wszystko już było jasne, jak z cieni w oddali zaczęło wypełzać jakieś paskudztwo... które nagle wyskoczyło i popełzło w naszym kierunku. Oczywiście tylko w aplikacji. Gdy na ekranie pojawiły się humanoidalne stwory z mackami na twarzy odetchnęliśmy z ulgą wiedząc, że jest to tylko wymysł programistów... W końcu znalazłem portfel, kurtkę i mogłem wracać do domu.

Przypominając sobie te sny dostawałem przebłyski innych, z zamierzchłej przeszłości. Miło tak powspominać rzeczy, które się przeżyło, choć które nigdy nie miały miejsca. A może...

wtorek, 4 czerwca 2013

Yerba Mate

Zaczęło się dwa lata temu. Pierwszy raz załyczyłem. Smak wody zmieszanej z popiołem i paprochami. Fe. Po 5 minutach spróbowałem znowu. Nadal nic. Na tym koniec.

Rok później przypomniało mi się zbawienne(rzekomo) oddziaływanie yerby jako energetyka. Kawy unikam, więc się zmusiłem do Yerby na czas wyjazdu z 10 godzinnymi kursami każdego dnia przez 6 dni. Sypałem, zalewałem, cukrowałem, piłem. Nic specjalnego. Dlatego, że zalewałem wrzątkiem, ale wtedy nie wiedziałem, że to źle.

Kilka tygodni temu.
W pracy widzę nałogowych kawoholików. Sam wiem jak kawa na mnie działa po np tygodniu picia. Wypłukuje to i owo i zamienia w zombie nad ranem. Przypomniała mi się Yerba, więc googlam to i owo... Wyczytałem o zaparzaniu, zalewaniu, sypaniu i kupiłem nową paczkę suszu. Spróbowałem w pracy i byłem w szoku.
Trzeźwy umysł od rana do wieczora.
Poprawiony wzrok.
"Leń" gdzieś znikł.
Nie męczę się.
Yerba zaczęła smakować.
Wstaję rano jak rakieta (a nie pełznę do kuchni po kolejną dawkę kofeiny).
WTF?

Yerba stałą się moim niemal codziennym rytuałem.
Przedstawiłem to znajomemu w pracy ze słowami:
Zrezygnuj z kawy na ten dzień i wypij trochę tej wody z petów. Zalej kilka razy i poczekaj na efekty.
Drugiego dnia miał oczęta jak 5 złotych mówiąc, że efekty ma takie jak ja. Od tego dnia kawy nie pije. Zastąpił ją wyciągiem z ostrokrzewu paragwajskiego.
Kilka osób podpatrzyło jak popijamy dziwne zielsko zalane wodą z kubka z rurką metalową.
Co to? Pytają.
Yerba! Odpowiadamy.
Od słowa do słowa wygenerowaliśmy kolejnych 5-6 yerboholików. Zużycie kawy w biurze spadło. Szeryf działu również stwierdził, że syfu(kawy) pił już nie będzie. Dodam, że przeciętny pracownik działu wypijał dotychczas od 3 do 6 kaw na zmianie.

Zalety:
Witaminy.
Mikroelementy.
Rytualny relaks.
Fajne nazewnictwo (np bombila, pipore etc.).
Poczucie dziwnej elitarności.
Nie uzależnia.
Nie powoduje "głodu".
Nie powoduje efektu zombie.

MOBA: Dota2 vs LOL

Z gatunkiem zetknąłem się przy okazji doty1. Zagrałem w to może dwa razy, lecz niespecjalnie zainteresowała mnie ta gra. Może to z powodu strasznego miszmaszu związanego z użyciem grafik i modeli postaci WC3 nadając im bardzo... nowe funkcje. Ale wróćmy do rzeczy.

Jakiś czas temu dostałem Dotę2 jako free gift na steamie. Jest to chyba najpopularniejsza metoda otrzymania gry. Jest w pełni darmowa jak i LoL, lecz wymaga posiadania konta w usłudze steam. Stwierdziłem, że skoro już to mam, to trzeba spróbować... Czas na porównanie.

Grafika:
Dota2 ma bardziej zaawansowaną grafikę niż LoL, jest w końcu przygotowana przez duże studio. Niektórzy narzekają na słabą czytelność, lecz dla mnie jest idealna. Postacie są wyraźne, efekty skilli unikatowe i takie... duże. LoL jest bardziej cukierkowy, prostszy a postacie wydają się mieć świecące obramowania. Wygląda to nieco dziwnie. Czasem w walce ciężko trafić w konkretnego przeciwnika, ale da się przyzwyczaić.
Tutaj nie ocenię co lepsze, bo obie grafiki mają swoje wady i zalety.

Muzyka/Dźwięki:
Zazwyczaj nie oceniam tego elementu, jeśli nie wbije mnie w fotel.

 Postacie:
W LoLu mamy ograniczony wybór postaci. Zaczynamy od 0 a co tydzień mamy do dyspozycji zestaw kilkunastu postaci darmowych. Postacie dzielą się na te lepsze i gorsze, a co za tym idzie prostsze i trudniejsze. Mimo to balans jest dosyć wyrównany.
W Docie2 mamy od razu dostęp do każdego bohatera. Gramy kim chcemy i kiedy chcemy. Jak dla mnie przewagę w tej kwestii ma Dota2 gdyż nie wymaga grindowania ani czekania miesięcy na możliwość zagrania wymarzonym bohaterem. Ponadto w Docie2 zawsze wybór postaci blokuje możliwość grania nią w drugiej drużynie, co nie powoduje dziwnych sytuacji na polu walki (np który bohater odpalił skilla i czy trzeba od tego uciekać czy nie).
Oba rozwiązania są ciekawe, choć jednak Dota2 ma jak dla mnie przewagę.

Poziom gracza:
W lolu na poziom gracza, prócz jego skilla, wliczają się: specjalizacje oraz runy. Specjalizacje to takie drzewko talentów, które możemy sobie resetować i dowolnie ustawiać i rosną wraz z poziomem do 30lv. Gracz o wyższym lv będzie miał minimalnie lepsze statystyki w grze od gracza z niższym. Runy natomiast to miejsca na kolejne bonusy dla postaci. Je można kupić, dlatego nieco bogatsi gracze mogą mieć trochę nieuczciwą przewagę... Oczywiście można je kupić w końcu za walutę wirtualną, ale skoro ktoś może mieć to szybciej...
W Docie2 również istnieje poziom postaci, lecz nie ma on kompletnie żadnego wpływu na rozgrywkę.
Dota2 wygrywa w tym aspekcie.

Mikropłatności i inne koszty:
Obie gry są darmowe i obie posiadają system mikropłatności. W przypadku Doty2 kupić można jedynie nowe skórki, wizualne zbroje i bronie bądź itemy przyśpieszające wzrost poziomu (który NIC nie zmienia w grze). W docie nie ma kompletnie żadnej możliwości wpłynięcia na grę za pomocą kasy. W LoLu natomiast możemy, prócz skórek, kupić postacie oraz runy, więc jak widać ma to duży wpływ na rozgrywkę.
Kolejny punkt dla Doty2

Dobieranie meczy
W Docie2 gdy gramy zupełnie randomową drużyną zawsze trafiamy na graczy o podobnym poziomie doświadczenia. Maksymalny rozrzut pomiędzy najlepszym a najgorszym graczem w drużynie jest niewielki. Raczej nie spotyka się osób posiadających multikonto (w końcu trzeba mieć steama), którzy na jednej postaci mają wysoki poziom etc a na drugie konto wchodzą pomęczyć niskopoziomowych graczy. Tak się właśnie dzieje w lolu, gdzie doświadczeni gracze na nowych kontach dołączają do gier dla początkujących, reportując innych graczy za słabą grę czy inne dziwne zachowanie.

Społeczność:
W lolu grając na serwerach europejskich znajdziemy wielu polaków. Poznamy ich po wulgarnym języku i obrażaniu innych graczy. Najczęściej 90% drużyny to polaczki, a jak wiadomo - z nimi nie da się grać... Grając w dotę2 jakieś 200 meczy polaków spotkałem może 5 razy. Kompletnie nie ma czegoś takiego jak reportowanie za słabą grę, chyba że ktoś definitywnie ginie 20 razy z rzędu nie słuchając rozkazów innych graczy. Na szczęście wraz ze wzrostem naszego skilla coraz rzadziej trafiamy na takich graczy, w końcu nikt kto długo i dobrze gra nie chce dostać bana za złe zachowanie. W Docie2 natomiast przewagę liczebną mają rosjanie, którzy uporczywie piszą wyłącznie po rosyjsku, rozmawiając tylko z innymi rodakami.

Podsumowanie

LoL:
+Opcję poddania się
+Zbalansowane postacie
+Dużo postaci
+Darmowy teleport do bazy
+Ciekawe dżunglowanie
-Płatności zmieniające rozgrywkę
-Bardzo złe zachowanie graczy
-Konieczność specjalizowania run i talentów pod postać
-Mała faktyczna ilość postaci którymi gracze mogą grać.

Dota2:
+Ładna Grafika
+Unikatowe postacie
+Losowy loot po niektórych meczach (przedmioty wizualne)
+Kurier noszący przedmioty
+Opcję pauzy w oczekiwaniu na np gracza który miał disconnecta.
+Dobre dobieranie graczy
+Sklep wyłącznie z wizualkami
+Można tworzyć własne przedmioty wizualne i na nich zarobić!
+Dostęp do wszystkich herosów od początku
-Słaby balans postaci
-Zgony są bardzo znaczące
-Nudna dżungla.

Ocena?
Dota2 u mnie króluje. Gracze są dojrzalsi i to chyba największa zaleta. Dodatkowo nie potrzebuję grindować ani wydawać kasy na bohaterów, od razu mam to co chcę. Nie ma problemu z grą ze znajomymi na wyższych poziomach bo nikt nie będzie miał "lepszego tego i owego" niż ja.